Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Turcja przegrała

Na eskalacji sporu politycznego w Turcji stracą wszyscy. Na opozycję i armię spadną represje, z kolei rząd i państwo stracą zaufanie dotychczasowych sojuszników i jeszcze mocniej zaczną dryfować w kierunku islamizmu

Na eskalacji sporu politycznego w Turcji stracą wszyscy. Na opozycję i armię spadną represje, z kolei rząd i państwo stracą zaufanie dotychczasowych sojuszników i jeszcze mocniej zaczną dryfować w kierunku islamizmu.

Próba puczu w Turcji to wydarzenie niebezpieczne dla Europy i USA bez względu na pozornie pomyślny finał. Okazuje się bowiem, że nawet w bardzo rozwiniętych krajach muzułmańskich zmiany społeczne często zachodzą powoli i nie zawsze idą w kierunku, który zachodnia polityka uznaje za naturalny.  Po arabskiej wiośnie i lipcowym zamachu trzeba powiedzieć sobie wprost: w praktyce w przytłaczającej większości krajów islamskich mamy do czynienia nie z pluralizmem politycznym tylko z dwoma brutalnymi partiami: partią meczetu i partią munduru.

Pewnym novum w przypadku Turcji jest chyba tylko to, że tym razem to meczet zwyciężył. Mniej lub bardziej krwawe przewroty wojskowe miały bowiem miejsce w Turcji średnio co dekadę, począwszy od 1960 roku (1971, 1980, 1993 i 1997).

Recepowi Tayyipowi Erdoganowi zapewne pomogło to, że pomny losu poprzednich rządów konserwatywno-muzułmańskich już na początku lat dwutysięcznych zaczął radykalne czystki w armii. Nie ma się jednak co łudzić, że obecne zwycięstwo prezydenta skończy się triumfalnym ustanowieniem stabilnej demokracji, której przecież i tak nigdy w Turcji nie było. Spodziewać się można masowych aresztowań, szybkich wyroków i jeszcze mocniejszego „przykręcenia śruby” opozycji. A przecież w ostatnich miesiącach w Turcji już dochodziło do zamykania gazet, rozpędzania demonstracji i aresztowań z tak błahych powodów jak publikacja antyprezydenckich postów na Facebooku.

To oczywiście oznacza, że zniesienie wiz dla odwiedzających Europę Turków i przyspieszenie procedury przyjęcia Turcji do EU staje się dziś zupełnie niemożliwe. A przecież od tych właśnie umów zależy utrzymanie tureckiej zapory chroniącej stary kontynent przed niekontrolowanym napływem imigrantów i uchodźców. Tak więc, Europa ma poważny problem z tytułu samego tylko faktu próby puczu.

Co do bezpośrednich powodów dla których wojskowi zdecydowali się spróbować przejąć władzę, to można spekulować o dwóch niewykluczających się przyczynach. Po pierwsze, ważna jest niechęć oficerów do dotychczasowej polityki Erdogana i jego braku zdecydowanych działań przeciwko dżihadystom w Syrii. Po drugie, spiskowcy mogli czuć, że „są na celowniku” i dlatego przyspieszyli swoje działania.

Zniesienie wiz dla odwiedzających Europę Turków i przyspieszenie procedury przyjęcia Turcji do EU staje się dziś zupełnie niemożliwe. A przecież od tych właśnie umów zależy utrzymanie tureckiej zapory chroniącej stary kontynent przed niekontrolowanym napływem imigrantów.

Co do pierwszego powodu, to należy zaznaczyć, że pomimo niedawnych koncyliacyjnych gestów skierowanych w kierunku Rosji i Izraela, obecny rząd turecki ma w Syrii stałą strategię. Opiera się ona na zasadzie, że najgorszym rozwiązaniem konfliktu byłaby dominacji reżimu Baszara al-Asada wspieranego przez Iran, doprowadziłoby to bowiem do wzmocnienia irańskich wpływów w regionie.  Jak zaś niedawno zauważył Geoffrey Sachs takie podejście jest też nie obce Izraelowi i przynajmniej części elit waszyngtońskich.

W praktyce oznacza to jednak, o zgrozo, tolerowanie istnienia Państwa Islamskiego. Brak jest zwyczajnie rozwiązań, które z jednej strony satysfakcjonowałyby Asada, Rosję i Iran a z drugiej Turcję , Izrael i USA. Tyle, że istnienie PI to powtarzające się serie zamachów podobnych do tragedii jaka rozegrała się w Nicei i wcześniejszych ataków w Stambule.

Istnieje duże prawdopodobieństwo, ze tureccy wojskowi postanowili wykorzystać niepewną sytuację wywołaną przez regionalną wojnę oraz terroryzm i przejąć władzę. Potem mogliby zaś już zupełnie otwarcie ułożyć się ze starym reżimem syryjskim, z którym łączy ich przecież pogarda dla sunnickiego klerykalizmu i militarystyczne inklinacje. Dochodzą też do tego wspomniane już coraz bardziej brutalne działania Erdogana wymierzone w armię i opozycję.  

Co do drugiej przyczyny puczu, to wszystko wskazuje na to, że był on doskonale przygotowany: niemal równocześnie nastąpiło zajęcie siedziby telewizji, publikacja oświadczenia, szturm na budynki rządowe oraz zamknięcie kanałów komunikacji i łączności. Zabrakło jednego: puczyści mieli za mało ludzi zarówno w armii jak i na ulicach. Takich pomyłek się nie popełnia, chyba, że ma się sygnał, iż spisek już został częściowo wykryty a więc i tak nie ma już nic do stracenia.

Abstrahując jednak od taktyki trzeba podkreślić, że na takiej eskalacji sporu politycznego w Turcji stracą wszyscy. Na opozycję i armię spadną represje, z kolei rząd i państwo jako całość stracą zaufanie dotychczasowych sojuszników i zaczną pewnie jeszcze mocniej dryfować w kierunku islamizmu. W brutalnych sporach wewnętrznych po przekroczeniu pewnej granicy nie ma już wygranych. Tym bardziej niefortunnie brzmi więc na szybko wypowiedziany komentarz Tomasza Siemoniaka (jeszcze przed załamaniem się zamachu stanu). Poseł PO i były minister obrony mówił bowiem, że tureccy wojskowi mają „silne poczucie więzi transatlantyckich” a jemu przynajmniej z nimi „zawsze dobrze się dogadywało”.

To niezręczna wypowiedź tym bardziej, że niektóre z zarzutów jakie opozycja miota pod adresem obecnego polskiego rządu i PiS jako żywo przypominają oskarżenia sformułowane wobec Erdogana, o jakich była mowa w oświadczeniu buntowników. Naturalnie, w polskim kontekście pomawianie rządu o budowanie dyktatury nie znajduje uzasadnienia. Mimo to, z punktu widzenia rządu wnioskiem powinna być konstatacja, że stabilność kraju jest wartością nadrzędną, którą trzeba być może bardziej doceniać i w jej imię zawierać nawet bardzo trudne kompromisy.

 

Członek Redakcji Nowej Konfederacji, doktor nauk politycznych. Pracownik Uczelni Łazarskiego. Absolwent Louisiana State University, Ośrodka Studiów Amerykańskich UW oraz Instytutu Filologii Angielskiej UAM. Stypendysta Fundacji Fulbrighta, a także członek Philadelphia Society. Autor tekstów publicystycznych i naukowych z zakresu filozofii polityki oraz politologii porównawczej.

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
4 829 / 26 000 zł (cel miesięczny)

18.57 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo